Z kart historii – Krwawy marzec na Podkarpaciu
Krwawy marzec na Podkarpaciu
W ciągu trzech dni, od 6 do 8 marca 1943 roku Niemcy, przy współpracy ukraińskich jednostek pomocniczych spacyfikowali Łopuszkę Wielką, Rączynę, Pantalowice, Kaszyce, Rokietnicę i Czelatyce. Zginęły co najmniej 233 osoby, w tym kobiety i dzieci. Masakra była prawdopodobnie zemstą za zabicie przez podziemie agentki Gestapo. Poza terenami na których doszło do tragedii historia ta jest stosunkowo mało znana.
Z początkiem marca łopuszańska grupa dywersyjna Armii Krajowej na mocy wyroku sądu podziemnego zastrzeliła miejscową dziewczynę – Anielę Bawor, która współpracując z Gestapo wydała wiele osób działających lub podejrzewanych o działalność w konspiracji. Niemcy postanowili wziąć krwawy odwet za śmierć konfidentki.
6 marca 1943 r. do Łopuszki Wielkiej wkroczył oddział niemieckiego wojska. Rozpoczęła się pacyfikacja wsi. Nie wiadomo dokładnie na jakiej podstawie wyciągano ludzi z domów. Znamy natomiast nazwiska 19 zamordowanych (czasami błędnie pisze się o osiemnastu ofiarach, pomijając jedno z nazwisk): Władysław Bawor, Józef Dziaduś, Wiktoria Futoma, Maria Futoma, Antoni Hałys, Edward Hałys, Jan Jaciecki, Józefa Kołodziej, Stanisław Kowalczyk, Bronisław Malik, Piotr Matoń, Rozalia Norek, Józef Słonina, Wiktoria Słonina, Marcin Szmierz, Antoni Zięba, Władysław Zięba, Józef Zięba i Wojciech Ziętek. Aby upozorować legalność zbrodni sciągnięto nauczyciela i ks. Wojciecha Wyskidę, będącego w tym czasie na weselu w Medyni Kańczudzkiej. Egzekucja została przeprowadzona obok stodoły Józefa Lewandowskiego. Zabitych pochowano na wspólnym grobowcu na cmentarzu w Łopuszce. W miejscu mordu stoi dzisiaj brzozowy krzyż, zaś przy drodze pomnik ku czci rozstrzelanych.
Pacyfikacja Łopuszki nie zaspokoiła hitlerowskiej żądzy mordu. Do masakr doszło też w innych wsiach. Przyjmuje się, że w ciągu trzech strasznych, marcowych dni, zginęło ogółem 233 osoby, być może ta liczba była jednak większa. Oprócz 19 osób z Łopuszki zamordowano w Rączynie 18 osób, Pantalowicach 17, Kaszycach 118 osób, Rokietnicy 45, Czelatycach 15 osób. Relacje świadków są przerażające.
Emil Czerny, komendant Obwodu ZWZ-AK Przemyśl (10.01.1941-03.09.1942) w swojej książce Moja działalność w AK (Przemyśl 1994, s. 29) – (…) Niemcy, nie mając możliwości zastosowania zbiorowych represji wobec wszystkich mieszkańców GG, postanowili w sposób przykładowy ukarać mieszkańców jednej z najbardziej opornych wiosek. Wybór padł na Kaszyce (…). Ofiarą masakry padło 118 osób, w tym 39 mężczyzn, 52 kobiety i 27 dzieci. Prawie wszyscy mieszkańcy Kaszyc byli członkami AK (…).
Kazimierz Lorenowicz „Samarytan” (1911-2000): (…) Wyszedłem na podwórze, rozglądnąłem się i spostrzegłem, jak ścieżką od Zamiechowa idzie kilkunastu uzbrojonych, ubranych po cywilnemu, nieznanych gości. Stałem i obserwowałem. Doszli do Kaliwa i tam zatrzymali się. W pewnym momencie nadeszła nauczycielka Adela Brągiel, która uczyła w naszej szkole. Zatrzymali ją. Patrzyłem i obserwowałem, co to będzie. Zobaczyłem, że ona nagle upadła i następnie usłyszałem odgłos strzału. Natychmiast powiadomiłem o tym rodzinę w domu. Zapukałem też do okna sąsiada Marcina Wielgosza, u którego był stryj Karol Wielgosz i powiedziałem: – „Uważajcie, bo jakieś nieznane goście idą i strzelają”. Oni wiedzieli już o co chodzi (…).
(…) Przychodzę rano z siostrą do domu, a tu straszne rzeczy. W mieszkaniu pełno krwi. Na stole leżała zabita półroczna córeczka Kazi, którą skostniałymi rękami trzymała zastrzelona jej babcia, a moja mama Katarzyna, która siedziała na krześle koło stołu. Na łóżku leżała we krwi, zastrzelona 73-letnia babcia, Teodora. Brat Julian, 14 lat, stał między łóżkiem a stołem. Tu dosięgła go ta kula śmierci i tak wisiał skostniały, na tych skostniałych rękach. Brata Andrzeja, 16 lat, zastrzelili w środku wsi (…).
(…) Przychodzę rano z siostrą do domu, a tu straszne rzeczy. W mieszkaniu pełno krwi. Na stole leżała zabita półroczna córeczka Kazi, którą skostniałymi rękami trzymała zastrzelona jej babcia, a moja mama Katarzyna, która siedziała na krześle koło stołu. Na łóżku leżała we krwi, zastrzelona 73-letnia babcia, Teodora. Brat Julian, 14 lat, stał między łóżkiem a stołem. Tu dosięgła go ta kula śmierci i tak wisiał skostniały, na tych skostniałych rękach. Brata Andrzeja, 16 lat, zastrzelili w środku wsi (…).
Jan Badowicz: (…) W domu byliśmy sami, gromadka bawiących się dzieci (…). Do kuchni weszło dwóch uzbrojonych oprawców. Zapytali po polsku: gdzie są wasi rodzice? Kiedy usłyszeli odpowiedź od chorej, leżącej w łóżku 13-letniej siostry Genowefy, że rodziców nie ma w domu, zaczęli strzelać.
Pierwszą ofiarą mordu był 12-letni Marian Kluz, który nie chował się do końca, bo w jego głowie nie zrodziła się myśl, że dorośli mogą i będą zabijać dzieci. Drugi oprawca skierował broń i strzelił do leżącej w łóżku chorej Genowefy. Teraz oprawcy zwrócili uwagę na poruszające się drzwi do pokoju. Weszli tam i seriami strzałów uśmiercili schowanych pod łóżkiem 8-letnią siostrę Marysię i 10-letniego brata Józefa. Wrócili do kuchni. Zauważyli, że spod łóżka, na którym leżała zastrzelona siostra Genowefa, a pod którym się schowałem, wystają moje nogi. Jeden z nich podszedł do łóżka, przyklęknął i zaczął strzelać. Morderca oddał kilkanaście strzałów, którymi ciężko zranił mnie w ręce i klatkę piersiową. W domu uratowała się też 7-letnia siostra Hela, która schowała się w kuchni pod drugim łóżkiem, za stojącym tam kufrem (…). Mamę Józefę zastrzelili blisko domu, do którego wracała z kościoła (…).
Pierwszą ofiarą mordu był 12-letni Marian Kluz, który nie chował się do końca, bo w jego głowie nie zrodziła się myśl, że dorośli mogą i będą zabijać dzieci. Drugi oprawca skierował broń i strzelił do leżącej w łóżku chorej Genowefy. Teraz oprawcy zwrócili uwagę na poruszające się drzwi do pokoju. Weszli tam i seriami strzałów uśmiercili schowanych pod łóżkiem 8-letnią siostrę Marysię i 10-letniego brata Józefa. Wrócili do kuchni. Zauważyli, że spod łóżka, na którym leżała zastrzelona siostra Genowefa, a pod którym się schowałem, wystają moje nogi. Jeden z nich podszedł do łóżka, przyklęknął i zaczął strzelać. Morderca oddał kilkanaście strzałów, którymi ciężko zranił mnie w ręce i klatkę piersiową. W domu uratowała się też 7-letnia siostra Hela, która schowała się w kuchni pod drugim łóżkiem, za stojącym tam kufrem (…). Mamę Józefę zastrzelili blisko domu, do którego wracała z kościoła (…).
Kazimiera Wielgosz „Paniaga” (1922-2002) z d. Huszlak: (…) Weszłam do domu ciotki, Józefy Łandy. (…) Do mieszkania weszło dwóch. Zapytali po polsku: wyście wszyscy z tego domu? A ciotka zalękniona odpowiedziała: – „Nie, panowie, jedna jest obca”. Oni pokazując na 15-letniego syna ciotki Leona, zapytali, czyj to chłopiec? Ciotka odpowiedziała: – „Tak, to mój syn”. I jeden z nich natychmiast zastrzelił go! Ciotka zaczęła krzyczeć, płakać i mówić – cóż to dziecko było wam winne, żeście go zastrzelili? Oni strzelili do niej, ale jej od razu nie zabili. Upadła i zaczęła się tak strasznie na tej podłodze rzucać. Ponownie do niej strzelili i dobili ją. I wtedy obaj podeszli do mnie. Jeden przyłożył mi broń do głowy, a ja mówię: – „Panowie, co ja winna? Ja młoda, chcę żyć! Darujcie mi życie!”. Widzę, że jednak chcą mnie zastrzelić i wtedy wykręciłam się tak, do wiszącego na ścianie obrazu Matki Boskiej i powiedziałam: – „Matko Boska, weź mnie do siebie, bo widzę, że za chwilę skończę życie. Weź mnie do siebie, Matko Boska! Weź mnie do siebie!”. I oni cofnęli się, odeszli ode mnie i powiedzieli: – „Cicho bądź, cicho bądź! Zostawimy cię. Siedź tu cicho, spokojnie i nigdzie nie wychodź”. I wyszli z mieszkania, zamykając drzwi za sobą (…).
Franciszek Walczak ur. 1932 r.: (…) Siostra Kazia z dwójką dzieci, wyszła z rodzinnego domu. Z nią wyszli również Władek Picur – brak jej męża i Jaśko Wielgosz, s. Bartłomieja. Szli do swoich domów w dół wsi. Na drodze, gdzie teraz stoi krzyż, spotkała ich grupa morderców działających w dole wsi. Mordercy zaczęli z nimi rozmawiać. I prawdopodobnie po usłyszeniu nazwiska Jan Wielgosz zaczęli działać. Nagle padły strzały, zastrzelili Jaśka i Władka. I jak opowiadali ludzie, obserwujący to wydarzenie ze swoich domów, Kazia zaczęła prawdopodobnie prosić ich o litość, ale oni nie zważali na to. Zastrzelili ją, a następnie tych dwóch synów, trzyletniego Kazia i pięcioletniego Józia. I poszli ci mordercy dalej, do środka wsi, koło figurki Matki Boskiej, gdzie mieli się wszyscy spotkać (…).
Morderstwo to zostało później przedstawione przez artystę rzeźbiarza Edwarda Korzeniowskiego w formie płaskorzeźby usytuowanej na ścianie Domu Kultury, jako alegoria ludobójstwa dokonanego na mieszkańcach Kaszyc. Czemu akurat ta wieś padła ofiarą tak potwornej pacyfikacji? Być może odpowiedzią na to jest fakt, że mieszkańcy od samego początku okupacji byli mocno zaangażowani w konspirację. Powstała tu Placówka nr. 3 Związku Walki Zbrojnej, podlegająca Obwodowi Przemyśl. W okolicznych miejscowościach silne były też struktury Batalionów Chłopskich.
Morderstwo to zostało później przedstawione przez artystę rzeźbiarza Edwarda Korzeniowskiego w formie płaskorzeźby usytuowanej na ścianie Domu Kultury, jako alegoria ludobójstwa dokonanego na mieszkańcach Kaszyc. Czemu akurat ta wieś padła ofiarą tak potwornej pacyfikacji? Być może odpowiedzią na to jest fakt, że mieszkańcy od samego początku okupacji byli mocno zaangażowani w konspirację. Powstała tu Placówka nr. 3 Związku Walki Zbrojnej, podlegająca Obwodowi Przemyśl. W okolicznych miejscowościach silne były też struktury Batalionów Chłopskich.
Wiemy, że głównym organizatorem pacyfikacji był wyrosły i wykształcony w Jarosławiu działacz „Strzelca” gestapowiec Franz Schmidt. W jego działaniach wspierali go Anton Hachman – niemiecki żandarm z towarzyszącym mu zawsze psem oraz Włodzimierz Janusz – Ukrainiec, komendant posterunku policji ukraińskiej w Radymnie.
Ich narzędziem w wykonywaniu wyroków śmierci byli policjanci z posterunku policji ukraińskiej w Radymnie oraz nacjonaliści ukraińscy z okolicznych wsi. Wśród nich byli: Jarka z Pełnatycz i Jan Gałuszka – pracujący we dworze w Rokietnicy, a pochodzący z okolic Kaszyc. Wszyscy oni zostali rozpoznani przez mieszkańców Kaszyc, Rokietnicy i Czelatyc w czasie dokonywania mordu na mieszkańcach tych wsi.
W Kaszycach mordowała grupa dwunastu bandytów poprzebieranych w różne cywilne ubrania, z nakryciami głów opuszczonymi na czoła, przysłaniającymi twarze, jeden miał nawet przyprawiony garb. Działali w marcowe niedzielne popołudnie, aby nie można było ich rozpoznać. W Rokietnicy i Czlelatycach działała ta sama grupa morderców, co w Kaszycach. Jak mówili mieszkańcy, część z nich była ubrana w takie czarne kurtki, a na czapkach mieli znaki tryzuba.
Posiadali listy z nazwiskami osób poszukiwanych, mieszkańców tych wsi. Szli określoną drogą, od domu do domu poszukiwanych osób, starając się nie wzbudzać niepokoju wśród mieszkańców. Starali się zaskoczyć poszukiwanych z członkami rodzin i mordować wszystkich w mieszkaniu. I szły te grupy śmierci określonym szlakiem. Często na skróty, prowadzone przez ukraińskich nacjonalistów znających topografię i położenie gospodarstw poszukiwanych. Pijani mylili też domy, w których mieli mieszkać poszukiwani przez nich mieszkańcy wsi. W wyniku spowinowacenia wielu mieszkańców wsi nosiło te samo nazwiska. W efekcie ginęli też mieszkańcy, którzy o działalności konspiracyjnej nic nie widzieli. Napastnicy nie bili kolbami w drzwi i okna, nie krzyczeli – Mach auf die Tiir (otwierać drzwi). Wchodząc do domów, porozumiewali się po polsku i ukraińsku, ale od czasu do czasu padały niemieckie słowa – schiessen, ja, nei, komm.
Wykazy ofiar mordu dokonanego w dniu 8 marca 1943 r. na mieszkańcach Rokietnicy – 45 ofiar oraz Czelatyc – 15 ofiar, mają swoje potwierdzenie w dostępnych dokumentach, między innymi: księdze metrykalnej, Archiwum IPN w Rzeszowie; te same liczby powtarzane są w dostępnych publikacjach. Natomiast uściślenia wymaga liczba ofiar w Kaszycach, przedstawiana w różnych dostępnych źródłach, przez różnych autorów, a wyrażana liczbami od 112 do 160 ofiar.
Na podstawie zapisów w księdze metrykalnej parafii rzymskokatolickiej w Kaszycach z okresu okupacji, jak i wnikliwymi rozmowami z mieszkańcami Kaszyc, bezpośrednimi świadkami tamtych tragicznych wydarzeń, należy stwierdzić, że efektem bestialskiego morderczego działania policji ukraińskiej z Radymna z jej komendantem Włodzimierzem Januszem i nacjonalistów ukraińskich z okolicznych wsi pod dowództwem Niemców, Franza Schmidta i Antona Hachmana w Kaszycach było 119 ofiar – 113 mieszkańców Kaszyc, 4 mieszkańców Dmytrowic (obecnie Olszynka), 1 mieszkaniec Żurawicy, 1 osoba NN – zastrzelona na drodze radymińskiej.
Ich narzędziem w wykonywaniu wyroków śmierci byli policjanci z posterunku policji ukraińskiej w Radymnie oraz nacjonaliści ukraińscy z okolicznych wsi. Wśród nich byli: Jarka z Pełnatycz i Jan Gałuszka – pracujący we dworze w Rokietnicy, a pochodzący z okolic Kaszyc. Wszyscy oni zostali rozpoznani przez mieszkańców Kaszyc, Rokietnicy i Czelatyc w czasie dokonywania mordu na mieszkańcach tych wsi.
W Kaszycach mordowała grupa dwunastu bandytów poprzebieranych w różne cywilne ubrania, z nakryciami głów opuszczonymi na czoła, przysłaniającymi twarze, jeden miał nawet przyprawiony garb. Działali w marcowe niedzielne popołudnie, aby nie można było ich rozpoznać. W Rokietnicy i Czlelatycach działała ta sama grupa morderców, co w Kaszycach. Jak mówili mieszkańcy, część z nich była ubrana w takie czarne kurtki, a na czapkach mieli znaki tryzuba.
Posiadali listy z nazwiskami osób poszukiwanych, mieszkańców tych wsi. Szli określoną drogą, od domu do domu poszukiwanych osób, starając się nie wzbudzać niepokoju wśród mieszkańców. Starali się zaskoczyć poszukiwanych z członkami rodzin i mordować wszystkich w mieszkaniu. I szły te grupy śmierci określonym szlakiem. Często na skróty, prowadzone przez ukraińskich nacjonalistów znających topografię i położenie gospodarstw poszukiwanych. Pijani mylili też domy, w których mieli mieszkać poszukiwani przez nich mieszkańcy wsi. W wyniku spowinowacenia wielu mieszkańców wsi nosiło te samo nazwiska. W efekcie ginęli też mieszkańcy, którzy o działalności konspiracyjnej nic nie widzieli. Napastnicy nie bili kolbami w drzwi i okna, nie krzyczeli – Mach auf die Tiir (otwierać drzwi). Wchodząc do domów, porozumiewali się po polsku i ukraińsku, ale od czasu do czasu padały niemieckie słowa – schiessen, ja, nei, komm.
Wykazy ofiar mordu dokonanego w dniu 8 marca 1943 r. na mieszkańcach Rokietnicy – 45 ofiar oraz Czelatyc – 15 ofiar, mają swoje potwierdzenie w dostępnych dokumentach, między innymi: księdze metrykalnej, Archiwum IPN w Rzeszowie; te same liczby powtarzane są w dostępnych publikacjach. Natomiast uściślenia wymaga liczba ofiar w Kaszycach, przedstawiana w różnych dostępnych źródłach, przez różnych autorów, a wyrażana liczbami od 112 do 160 ofiar.
Na podstawie zapisów w księdze metrykalnej parafii rzymskokatolickiej w Kaszycach z okresu okupacji, jak i wnikliwymi rozmowami z mieszkańcami Kaszyc, bezpośrednimi świadkami tamtych tragicznych wydarzeń, należy stwierdzić, że efektem bestialskiego morderczego działania policji ukraińskiej z Radymna z jej komendantem Włodzimierzem Januszem i nacjonalistów ukraińskich z okolicznych wsi pod dowództwem Niemców, Franza Schmidta i Antona Hachmana w Kaszycach było 119 ofiar – 113 mieszkańców Kaszyc, 4 mieszkańców Dmytrowic (obecnie Olszynka), 1 mieszkaniec Żurawicy, 1 osoba NN – zastrzelona na drodze radymińskiej.
W materiale wykorzystano obszerne fragmenty tekstu Jerzego E. Wielgosza zamieszczonego na stronie ofiaromwojny.republika.pl
Pingback: Bicie w bębny podczas Wielkiego Tygodnia w Przeworsku